Trening na górkach w Beleniu, Strońsku i Zapolicach. Przed wyjazdem okazało się, że mam kapcia z tyłu więc szybka zamiana koła i kasety i wyruszyliśmy - ja i sąsiad Piotrek. Spóźniliśmy się deczko i na miejscu już objeżdżali pierwszą rundę koledzy - Jacek, Marek, Jurek i bracia Mariusz i Damian. Na drugiej rundzie peletonik się rozsypał bo zaczął się konkretny trening i na czele jechali Mariusz i Damian potem Jacek z Markiem i za nimi Jurek i Piotrek. Piotrek zrobił dwie rundy i pojechał do domu. Ja cyknąłem kilka fotek i dopiąłem się do Jacka i Marka zrobiłem z nimi rundę potem znów kilka fotek i znów jedna runda. W sumie przejechałem dwie i pół rundy koledzy po pięć. Powrót przez Polków w spokojnym tempie. Dziś tak jak w sobotę podjeżdżałem i w siodełku i na stojąco. Poziom wysiłku 4. Samopoczucie bardzo dobre :D
Umówiony byłem z kolegami z teamu na wspólną jazdę w terenie, ale jak tylko ruszyliśmy koledzy narzucili tempo, którego nie byłem w stanie utrzymać. Przez około trzy kilometry miałem ich w zasięgu wzroku, ale dystans się powiększał więc w końcu straciłem z nimi kontakt i przestałem gonić, bo nawet nie za bardzo miałem pojęcie którędy pojechali. Resztę trasy przez Podule i Ptaszkowice przejechałem samotnie w tempie relaksacyjnym podziwiając okoliczne krajobrazy.
Zaplanowałem dziś wyjazd do Łodzi na ostatni etap Wyścigu Solidarności i Olimpijczyków, ale najpierw zameldowałem się o 10:00 pod biedronką żeby pojeździć z kolegami ze dwie godzinki. Stawiło się 9 chłopa. Pojechaliśmy do Sieradza, a potem Burzenin - Widawa - Łask. Było trochę szybkiej jazdy na zmiany, ale większość dystansu to jazda dwójkami. Trochę się dzisiaj męczyłem tak jakbym nie zregenerował się jeszcze po piątkowym treningu. W Łasku grupa ruszyła na Szadek, a ja i Mariusz do Łodzi zobaczyć wyścig. Plan był taki żeby poczekać na peleton przy ul. Maratońskiej potem pognać pod stadion ŁKS i znowu poczekać na peleton, a nasępnie pogonić za kolarzami do centrum na Al. Piłsudskiego między Piotrkowską a Przędzalnianą i tam oglądać kolarzy czterokrotnie pokonujących rundy. Przy skrzyżowaniu ulic Maratońskiej i Sanitariuszek na nieszczęście Mariusz zerwał łańcuch. Peleton przemknął, a my stoimy gorączkowo pytając gapiów o jakieś kombinerki lub młotek :-). W końcu właściciel pobliskiego baru przyniósł narzędzia, Mariusz prowizorycznie skuł łańcuch i dowlekliśmy się do centrum, ale wyścig już się skończył. Tam udało się pożyczyć skuwacz i naprawić łańcuch. Pokręciliśmy się między ekipami podziwiając sprzęt na którym jeżdżą zawodowcy i przez Konstantynów i Szadek wróciliśmy do Zduńskiej. Dziś jazda w większości w drugiej i trzeciej strefie, ale nie brakło też przyspieszeń z przekroczeniem progu mleczanowego. Poziom wysiłku 6. samopoczucie takie sobie, trochę zmęczony. Pusometr głupiał od czasu do czasu.
Poniżej fotki, a reszta na http://picasaweb.google.com/Jakub.Team.BCT
Pod biedronką o 10:00 odliczyli się Grzesiek, Jurek, Bronek, Jacek, Piotrek, ja i jeszcze jeden Jacek - nowy z Sieradza. Ruszyliśmy na Zadzim przez Szadek, w Szadku Piotrek gdzieś się zapodział. Za Szadkiem Grzesiek z Jackiem narzucili mocne tempo (pod wiatr) więc peletonik się porwał, ale zjechaliśmy się wszyscy w Zadzimiu. Potem do Woźnik Jacek, Grzesiek i ja trochę poskakaliśmy urywając się reszcie grupki, ale na postoju w Woźnikach znów wszyscy byliśmy w komplecie. Tam przypadkiem spotkaliśmy Janka z Łodzi długodystansowca startującego w maratonach. W Sieradzu Jacek pojechał do domu, ale dołączył do nas Zdzisiek i w szóskę ruszyliśmy na Widawę. Za Sieradzem zaczęła się mocna jazda na zmiany i Bronek, a potem Jurek odpuścili i zostaliśmy w czterech. Jazda z mocnymi Grześkiem, Jackiem i świeżym Zdziśkiem była dla mnie dobrym sprawdzianem - licznik rzadko pokazywał poniżej 40 km/godz. Pod Widawą byłem już solidnie zmęczony. Z Widawy pojechaliśmy na Łask i gdzieś pod Sędziejowicami w którymś momencie usłyszeliśmy tuż za plecami przeraźliwy pisk opon hamującego samochodu. Instynktownie jak na komendę zjechaliśmy z asfaltu do rowu i niestety Grzesiek zaliczył lot przez kierownicę i pokaleczył sobie nos. Debil w blachosmrodzie, który o mało nas nie rozjechał nawet się nie zatrzymał. Niestety Grzesiek trochę bardziej się poturbował i nie mógł jechać dalej więc w Sędziejowicach przyjechał po niego kolega samochodem, a my spokojnym tempem ( w trójkę) wróciliśmy do Zduńskiej.
Nareszcie !!! Sylwek wygrał po raz pierwszy w swojej karierze kolarskiej w Pro Tour ! I to na jakim etapie - na Mont Ventoux ! Wielki szacunek i gratulacje! Jak zobaczyłem, że Basso słabnie i zostaje, a Sylwek gada z Valverde już domyślałem się o czym i serce zabiło mocno !
Teraz czas na prozę życia. Dzisiaj pod biedronką zameldowali się Grzesiek i Marian i w trójkę pojechaliśmy w kierunku centrum miasta i tam "zgarnęliśmy" po drodze nowego - Darka, a za chwilę braci Koperwasów - Mariusza i Dawida. Ruszyliśmy na Szadek z postanowieniem zrobienia rundy przez zaporę Jeziorsko, ale niestety jak tylko znależliśmy się za Szadkiem (wcześniej Darek - nowy zawrócił do Zduni) i zaczęła się mocniejsza jazda nie byłem w stanie utrzymać tempa. Zostawałem za grupką. Przy tętnie powyżej 150 zatykało mnie, a pulsometr wariował, albo się resetował. Nogi czułem że mam w porządku, ale brakowało oddechu. W końcu skręciliśmy na Zadzim i w pewnej chwili musiałem zejść z roweru na minutę. Grzesiek pomógł mi dojść do siebie (dzięki serdeczne) i pomalutku 20 na godzinę wróciliśmy do Zduńskiej. Mówiąc krótko - nie jest dobrze :( Cholera jest coraz gorzej ! Fajnie, że Sylwek postawił moją psychę na nogi bo byłem kompletnie podłamany po treningu.
W niedzielny poranek pojechałem do Aleksandrowa Łódzkiego zobaczyć doroczny wyścig organizowany w tym mieście. Spóźniłem się nieco bo przed wyjazdem musiałem zmienić dętkę w tylnym kole, więc dojechałem do Babic gdzie był półmetek i poczekałem na kolarzy, a potem do Aleksandrowa zobaczyć jak przejeżdżają przez linię mety. Potem z powrotem do Babic na półmetek i jak peleton tym razem już podzielony na dwie grupy w odstępie minuty przejechał kierując się na Kazimierz, znowu pognałem do Aleksandrowa na metę, gdzie zostałem już do końca. W wyścigu wystartował kolega Grzesiek, ale na dziurze w asfalcie "dobił" aż pękła mu opona i niestety musiał się wycofać. Kolarze jechali w kilku kategoriach wiekowych i start odbył się w odstępach 10 minutowych z podziałem na kategorie, ale pod koniec wszystko się wymieszało i trochę straciłem rachubę kto ile ma jeszcze rund do przejechania. Mam nadzieję, że sędziowie panowali nad wszystkim, choć nie jestem do końca pewien. Kolarze wiedzieli chyba najlepiej bo poszczególne grupki, albo finiszowały, albo jechały dalej. Niestety nie czekałem na dekorację bo zrobiło się granatowe niebo i musiałem uciekać przed deszczem. Obiecuję sobie w przyszłym roku wystartować w tym wyścigu ;) Aha wreszcie udało mi się kupić spodenki Liquigas od gościa handlującego przy okazji wyścigów, wreszcie mam komplet :D
Dzisiaj jazda w drugiej i trzeciej strefie, kadencje wyższe i średnie, poziom wysiłku 5. Pulsometr zgłupiał. Powrót pod wiatr i do Kwiatkowic w deszczu.
Dziś pod biedronką o 10:00 stawiło się sporo kolarzy, ale ponieważ przyjechałem na zbiórkę nową szosówką zrobił się mały bałagan i zapomniałem policzyć... chyba ponad 10 chłopa. Z Grześkiem, Markiem, Dawidem, Bronkiem i Marianem wyruszyliśmy w kierunku Buczka żeby spotkać się z grupą z Bełchatowa. Reszta pojechała inną trasą. Tuż przed Buczkiem z przeciwka nadjechała około dziesiątka kolarzy (same wycinaki na oko) i po przywitaniu obraliśmy kurs na Bełchatów i górę Kamieńsk. Tempo było w miarę spokojne do czasu gdy po postoju pod spożywczakiem ruszyliśmy w dalszą drogę i ucieczkę zainicjował kolarzyk z teamu Legia Felt. Zaczęła się ostra jazda co by dogonić dwójkę uciekinierów i niestety nie wytrzymałem tempa, ale potem grupa poczekała. Do Kamieńska dojechaliśmy w piątkę bo reszta pojechała jakąś inną drogą (spotkaliśmy się na podjeździe pod Kamieńsk). Zaliczyliśmy podjazd jeden raz i qrcze dzisiaj słabo mi poszło - od połowy podjazdu strasznie się męczyłem. Być może z powodu innej geometrii nowej ramy. Muszę trochę pojeździć żeby przyzwyczaić się do nowego rowerka. W powrotnej drodze koledzy z Bełchatowa pojechali z nami aż pod Zelów. Powrót do Zduńskiej przez Zelów i Łask pokonaliśmy w średnim tempie w czwórkę na zmiany, a od Karsznic już spokojny rozjazd.
Samopoczucie raczej kiepskie dzisiaj, obolałe ciężkie nogi. Poziom wysiłku 7.
Na maraton Mazovia w Piasecznie wyjechaliśmy o szóstej rano. Team BCT reprezentowali Dawid, Damian, Mariusz, Marek i ja. Na miejscu byliśmy około 9:00 szybka rejestarcja, rozpakowanie, przebieranie się i takie tam różności przedstartowe. Ja miałem jeszcze robotę przy łańcuchu. Marek dał mi spinkę i zapiąłem stary łańcuch. Trochę się bałem, że się zerwie, ale dzielnie wytrzymał. Znając swoje ograniczenia zrobiłem pół godziny rozgrzewki żeby po starcie mnie nie zatkało. Opłaciło się, ale nie do końca bo ustawiłem się w sektorze na pięć minut przed startem i stałem na szarym końcu szóstego sektora. Po starcie mimo dobrego samopoczucia niepotrzebnie jechałem na końcu grupy. Dopiero po kilku kilometrach zacząłem stopniowo wyprzedzać. Trasa była szybka, płaska sobotnie opady deszczu utwardziły piaszczyste odcinki, błota było niewiele. Z upływem kilometrów coraz lepiej się czułem i mocniej cisnąłem, aż na jakieś pięć kilometrów przed metą dostałem kolki z wysiłku :) Ostatni kilometr jechałem w sześcioosobowej grupie jako ostatni i ostrzyłem sobie zęby na finisz, ale kilkaset metrów przed stadionem przeszkoda w postaci ziemisto-gliniastej skarpy półtorametrowej może wysokości rozsypała grupę i nici wyszły z finiszu :( Wjechaliśmy na metę pojedynczo w kilunastometrowych odstępach :(
Koledzy z teamu pojechali maraton wyśmienicie:
Mariusz 10 w open mega i 1 w kategorii, Dawid 21 w open i 1 w kategorii, Damian 30 w open i 4 w kategorii, Marek 195 w open i 23 w kategorii, ja natomiast rozczarowałem się nieco wynikiem bo 343 w open i 26 w kategorii, ale w sumie okazało się, że uzyskałem najwyższy wskaźnik ratingu w dwuletnich moich startach w Mazovii i wywalczyłem IV sektor :D
Samotnie do Bełchatowa zobaczyć wyścig jak w tytule. Na 1 kilometr pod Bełchatowem dogonili mnie koledzy "spod biedronki", którzy wyjechali nieco później. Na miejscu były już wszystkie ekipy startujące w wyścigu, między innymi CCC Polsat w silnym składzie, DHL Author, Mróz Action, Legia Felt, Pacific Toruń i inne kluby kolarskie. Kolarze wystartowali i pojechałem za nimi na rundę (rundy miały po ok. 22km) pokibicować. Na trzeciej rundzie pogoniłem trochę za peletonem około 10 kilometrów i na przedmieściach Bełchatowa zwolniłem, żeby nie wprowadzać w błąd policji obstawiającej wyścig, a okazało się, że za mną są jeszcze kolarze startujący w wyścigu, którzy nie wytrzymali tempa i teraz mnie doganiali :-) Nie czekalem niestety do końca wyścigu i nie wiem kto wygrał. Dojazd do Bełchatowa jazda na rundach i powrót - jazda w drugiej strefie, z wyjątkiem ok 10 kilometrów za peletonem w tempie wyścigowym chwilami nad progiem tlenowym. Kadencje średnie. Prędkość średnia niska, ale wynika z tego, że sporo czasu kręciłem się między ekipami i zatrzymywałem na rundach nie wypinając licznika. Samopoczucie dobre pogoda wspaniała.